Dawno nie pokazywałam żadnego wpisu w art journalu. Głównie dlatego, że nowych wpisów nie było. Podchodzę do tematu dość dowolnie – czasem wpisy powstają jeden po drugim, a czasem kiszę wszystko w sobie, zamykam, chowam, nie pozwalając, by się wymknęło na zewnątrz.
Ale niedawno był taki czas… Czas tak trudny i piękny jednocześnie, że jakoś tak spontanicznie od razu sięgnęłam po mój ulubiony album. A może to magiczne wycinki otrzymane w cudownej przesyłce od Zuzanny zadziałały? A może chęć wypróbowania nowych stempli od Studio Forty?
Wszystko jest zlepkiem małych okruchów, małych chwil pozornie bez znaczenia. A mnie się od zawsze te okruchy układają zaraz w większą całość, w zamglone nieidealne konstelacje. Zmienne i ulotne, piękne w swojej ułomności, wyjątkowe. Moje.
I tak to – wpis powstał. A we mnie nadal wszystko wibruje.
Mój mózg wyłapuje czasem dziwne połączenia między rzeczami pozornie bez znaczenia. I tak nagle mi przyszło do głowy, że dziwnie mi się układają miesiące na „L”.
I tak właśnie – nie zamierzam rozwijać tej myśli wcale.