Muszę się do czegoś przyznać.
Otóż z tym moim tworzeniem od lat jest tak, że muszę co jakiś czas coś zmieniać. Nie lubię robić w kółko tych samych rzeczy, nie chcę powtarzać tego samego stylu w kółko i w kółko. Oczywiście są jakieś stałe elementy, bo są one częścią mnie – mojego charakteru, upodobań i stylu (tak. uważam, że osobisty styl zazwyczaj ma odzwierciedlenie w naszych pracach). Ale – jeśli obserwujecie mnie długo, to pewnie mogliście zauważyć, że co jakiś czas potrzebuję odmiany – czegoś w zupełnie innym stylu.
I tak, jak kocham zabawy farbami, pastami, warstwy, tekstury i całe to mixed-mediowanie, tak czasami potrzebuję odskoczni – czegoś zupełnie innego, czegoś „bardziej płaskiego”.
Mam w planach na najbliższy czas (khem khem – mój ukochany właśnie dolatuje na drugi koniec świata, a to idealna okazja do tego, żeby zająć się rzeczami zbyt długo odkładanymi na później…) urządzenie sobie artystycznej ściany w pracowni. Miałam taką „wystawkę”, a nawet dwie w poprzednim mieszkaniu, a tutaj od przeprowadzki jakoś nie mogłam się zebrać, żeby zacząć dziurawić gładką, nową, świeżą – białą ścianę. Ale – najwyższy już czas, a moje prace też zasługują na lepszy los niż upychanie ich w kartonach. Musicie bowiem wiedzieć, że wbrew pozorom staram się nie rozmieszczać swoich prac po całym mieszkaniu. Owszem – są takie, które znalazły jakieś miejsce użytkowe, ale większość z nich mieszka w pracowni i bardzo często jest tak, że po zrobieniu lądują po prostu w kartonie. No więc – ściana. Taka artystyczna wystawka. I bardzo zależy mi na tym, żeby była różnorodna. Nie będą to półki (choć takie rozwiązanie ma wiele zalet, bo można sobie prace dowolnie przestawiać), a raczej taka bardzo różnorodna kompozycja złożona z przeróżnych prac. No i właśnie – ostatnio tworzyłam raczej wielowarstwowo i przestrzennie, a chciałabym te prace urozmaicić jakimiś prostymi dodatkami – niemalże rodem z minimalistycznych pinterestowych wnętrz.
Stanęło na tabliczkach z hdf-u z Arstistiko. Widziałam ich potencjał już dawno i kilka razy się do tego przymierzałam, ale – no właśnie – zawsze schodziły na dalszy plan. Tym razem postanowiłam postawić je na pierwszym miejscu – tylko tabliczki i farby. Przez moment miałam nawet pomysł, żeby zrobić ja w czarno-białej wersji, ale miłość do kolorów zwyciężyła.
Oczywiście nie byłabym sobą, gdybym się tutaj trochę nie pobawiła. Farby nie są jednolite – kolory się przenikają, pojawiają się chlapnięcia, a na jednej nawet przetarcia. Czuć tutaj i widać ludzką rękę i nadal jest to rękodzieło, a nie masowa produkcja. Szalenie się z nich cieszę i bardzo mi się podobają. Nie wbiłam jeszcze pierwszego gwoździka w ścianę… ale w najbliższych dniach na pewno to nastąpi!








