A było to tak…
Kilka dni temu naszło nas na spacer. W całym tym przeprowadzkowo-wnętrzarskim zamieszaniu ostatnich miesięcy nie bardzo był czas na nasze typowe spacery nad morzem. Mamy też teraz trochę dłuższy dojazd nad to morze. Nie żeby to była jakaś wielka przeszkoda, ale jednak trochę ciężej się zmotywować. Postanowiliśmy więc na początek trochę zmienić trasę i stopień trudności – w końcu mamy prawie pod nosem las. Iddealne miejsce na letnie spacery, prawda?
Swoją drogą patrzenie na ten las przez okno jest moim codziennym wyciszającym rytuałem i sprawia mi niezwykle dużo radości. Tak, jak kilka lat temu zachwycałam się wielkimi oknami i widokiem na gdańskie kamieniczki, tak zdecydowanie ta bardzo ograniczona perspektywa w końcu mi zbrzydła i była zdecydowanie nazbyt przytłaczająca. Jaram się teraz przestrzenią i szeroką perspektywą – jaram się jak głupia!
Ciepłe letnie powietrze, niezobowiązujące stroje, wygodne buty… w ostatnim momencie przed wyjście z domu chwyciłam też aparat. (Tu miejsce na kolejną dygresję – przez ostatnich kilka lat aparat służył mi głównie do fotografowania moich prac. Na co dzień korzystałam już raczej tylko z komórki, i to też bardziej kronikarsko niż artystycznie. Ale coś mi się ostatnio poprzestawiało i coraz częściej wybieram aparat, a zdjęcia zdecydowanie wolę obrabiać na komputerze niż na malutkim wyświetlaczu telefonu. Starość, wzrok nie ten, sami rozumiecie.. Ale – czy śledzicie mnie na instagramie? Czy widzieliście te ostatnie zdjęcia? Bardzo mnie cieszy ten mój nowy zapał!)
Aparat przydał się bardzo, ale o tym innym razem, bo nie chcę Was tak nagle zarzucać zbyt dużą ilością zdjęć. Dość powiedzieć, że las jest bardzo fotogeniczny.
Jest też wyciszający i – jak się okazało – działa też dobrze na wenę.
I tak to właśnie wyszłam na ten spacer troszkę na siłę, bo przecież nad głową wisiało mi, że muszę zrobić nową pracę, a nie mam przecież jeszcze nawet pomysłu… A potem zadziały się różne rzeczy. Najpierw przestałam o tym myśleć, zachwycając się szczegółami otaczającej mnie przyrody, wyciszając, ciesząc się miłymi chwilami we dwoje… A potem zaczęłam coraz baczniej przyglądać się przeróżnym patykom, które tak po prostu leżały na ziemi – takie piękne, takie różnorodne, takie inspirujące.
Pomysł na pracę kiełkował i kiełkował w mojej głowie, a gdy wróciliśmy do domu to zaczęłam go realizować prawie natychmiast. Zdecydowanie lubię i tę pracę i tę historię, która za nią stoi.