Czy Ty również masz tak, że taki październik, co w zasadzie wygląda jak listopad, a nastąpił praktycznie zaraz jakby po czerwcu, totalnie wyłącza Ci prąd?
Mnie trochę tak.
Miotam się...
Najchętniej bym spała, jadła, leżała pod kocykiem i generalnie trwała tylko w trybie stand-by… optymalnie tak gdzieś pewnie do marca – z ewentualną małą przerwą na końcówkę grudnia. Zapadnięcie w sen zimowy wydaje mi się nader kuszącą propozycją i jedynie obowiązki związane z pracą mnie przed tym powstrzymują. Pogoda mnie nie rozpieszcza, wciąż jest mi albo za zimno, albo za gorąco; nie przepadam za grubymi swetrami i warstwowym ubieraniem. Męczą mnie czapki i szaliki i zmiany temperatur przy wchodzeniu do sklepów czy środków komunikacji miejskiej. Zdecydowanie moim żywiołem są gołe nogi, balerinki i letnie sukienki.
Zdążyłam już tej jesieni rozchorować się paskudnie i wciąż jeszcze nie doszłam do siebie. Więc tak. Przesilenie jesienne na maksa i pragnę tylko leżeć w ciepełku i zużywać jak najmniej energii.
Ale z drugiej strony – przecież nie mogę. Tyle rzeczy do zrobienia, praca, plany, życie, chcę iść tam i tam, zobaczyć to i tamto. Chcę gotować, rysować, szydełkować (od mniej więcej dwóch miesięcy kusi mnie wizja jesiennych wieczorów przy kominku z szydełkiem w dłoni. Mam pomysł, mam schemat, nie mam natomiast włóczki i trudno mi się zdecydować – i na kolor i na rodzaj), oglądać, tulić się. Chcę ubrać się ładnie i iść na miasto zarywając kolejną noc, chcę chodzić codziennie do kina, zwiedzać nowe knajpy, spacerować brzegiem jesiennej plaży. Chcę ubrać się od stóp do głów w polary i kożuchy i zostać w domu…
I tak w kółko. Mówiłam, że się miotam…
Uroki jesieni
Jak zawsze jednak – staram się znaleźć plusy sytuacji, w której się znajduję. Niewątpliwie jesień ma jakiś swój urok i klimat i nawet ja jestem w stanie to zauważyć. Jesienią bardziej ciągnie mnie do korzennych smaków i zapachów. W tym tygodniu zainaugurowałam sezon na „magiczny wywar” – nie dość, że smaczny, to jeszcze rozgrzewający i zdrowy.
Właśnie jesień to ta pora roku, kiedy co roku na nowo odkrywam wielki urok ciepła świec, kuchennych eksperymentów, kiedy nawet perfumy wybieram inne niż latem.
Pocieszam się także, że przecież śniegu (jeszcze!) nie ma, a deszcz nawet ostatnio nie taki najgorszy. Nie jest tak źle, Anka! Nie jest najgorzej…
Aaaaa! I sezon na dynię! Dyniowe eksperymenty są w stanie wiele mi wynagrodzić. Zupę dyniową mogłabym jeść w zasadzie codziennie. Przedwczoraj za to – dynia makaronowa. Bardzo fajna i zdecydowanie warta powtórzenia.
“I’m so glad I live in a world where there are Octobers.”
― L.M. Montgomery, Anne of Green Gables
I art journal, który w zasadzie jest ostatnio raczej szkicownikiem. Jakoś się do siebie zbliżyliśmy w ostatnich tygodniach. Często się przemieszczam i łatwiej mi spakować do torby notes i kilka markerów niż pół scrapowego warsztatu. Poza tym Inktober! Jak zwykle mam problem z regularnym udziałem w wyzwaniach, więc nie narzucam sobie, że koniecznie codziennie muszę coś narysować. Ale zdecydowanie staram się częściej i im bardziej się staram, tym bardziej mnie ciągnie, żeby więcej. Nie wszystko pokazuję, ale jeśli już – to ilustratorskie próbki najczęściej pewnie będzie można zobaczyć na moim instagramie. Naprawdę nie wszystkie zasługują na osobne wpisy na blogu.
Ale – dziś jeden z najnowszych art-journalowych wpisów. Zestaw stempli „Moon and Stars” od Studio Forty zainspirował mnie do stworzenia takiej oto trochę bajkowej ilustracji. Historia ułożyła się sama. Wystarczyło narysować i pokolorować. I tak popatrzyłam sobie na tę stronę i tytuł tej notki również ułożył się sam. „Wieczór na planecie Miłość”.