Od czasu mojego ostatniego wpisu na blogu minęło prawie 11 miesięcy.
Ostatni wpis ma datę 14.01 – dzień po tym, jak koszmarnie zaczęło mnie boleć ucho… A 4 dni przed tym, jak po raz pierwszy w życiu usłyszałam słowa „porażenie nerwu twarzowego”. Ciąg dalszy część z Was zna, większość na pewno nie. To był cholernie trudny rok. Pełen wizyt lekarskich, rehabilitacji, złych diagnoz, dobrych diagnoz, diagnoz, których zabrakło, a których nie dało się już nadrobić kilka miesięcy po fakcie, nieprawidłowego leczenia, prawidłowego leczenia. Taki było to rok, że jak już naprawdę nikt nie wiedział, co może być przyczyną moich problemów, to bardzo usilnie drążono temat boreliozy, a gdy już z całą pewnością stwierdzono, że nigdy w życiu boreliozy nie miałam, to tydzień później przyczepił się do mnie kleszcz… i sami zgadnijcie co 😉
W tym roku dowiedziałam się między innymi, jak to jest spędzić 36 godzin na izbie przyjęć, a także jak bardzo nasza służba zdrowia jest chora i nieprzyjazna pacjentom. Ale dla równowagi poznałam też lekarzy cudownych, więc nie zamierzam narzekać za bardzo. Zbliżyłam się także nieco z medycyną chińską i dużo dużo bardziej niż kiedykolwiek zbliżyłam do siebie i do poznania siebie jeszcze lepiej.
Z zupełnie innej strony – był to też rok, w którym spełniliśmy marzenie o własnym kamperze i stał się on naszym długoterminowym projektem (taka metamorfoza długofalowa) oraz cudnym sposobem na uciekanie od zgiełku miasta co jakiś czas.
Był to też rok pewnych zmian w moim twórczym hobby i procesie. O tym może będę opowiadać jeszcze, bo chciałabym, żeby ten post stał się początkiem powrotu bloga.
Ale przede wszystkim był to rok, w którym absolutnie fantastycznie rozwinęło się moje „dziecko” – twórcze lajwy organizowane ze sklepem Zielone Koty, z którym stale współpracuję. Jeśli nie wiecie o czym mówię, a interesuje Was temat rękodzieła, to zapraszam na FB i YouTube ZieloneKoty.pl. Bo nie przesadzę wcale, gdy powiem, że te lajwy są naprawdę spoko i że w dużej mierze to one pomogły mi przetrwać ten rok.
Nie powiem, że był to rok łatwy. Od kilku miesięcy mówiłam sobie „niech się ten rok w końcu skończy”. I oto jesteśmy tu – w grudniu i muszę przyznać, że już czuję zmieniającą się energię.
A że moje urodziny zbiegają się blisko z końcem roku i wypadają dzień przed wigilią, to ten koniec roku jest dla mnie szczególny na wielu poziomach i nie sposób w tym czasie odczuwać pewnych zmian, pewnej nowej energii, nowej nadziei. Nie sposób też uciec od mojej małej tradycji, która stała się tym ostatecznym motywatorem, do napisania tych wszystkich słów. (Bo nie ukrywam, że pytanie o sens prowadzenia bloga wciąż pozostaje bez odpowiedzi… a z drugiej strony – dobrze jest mieć takie swoje miejsce. Tylko swoje. Bez tych wszystkich algorytmów, ograniczeń, nowości, bajerów).
No więc oczywiście moją tradycją od 6 lat jest tworzenie listy prezentowej. Czyli takiej listy prezentów, które chciałabym dostać na urodziny, na święta, a które może tak po prostu chciałabym sama sobie kupić i tylko szukam okazji i usprawiedliwienia. Lista jest gotowa. Jej tworzenie zajęło mi więcej czasu niż zazwyczaj, bo też i moje podejście do kupowania rzeczy zmienia się z roku na rok coraz bardziej.
Ale też jestem z tej listy dumna, bo nie ma na niej ani jednej rzeczy, która by mnie autentycznie nie ucieszyła. Każdą jedną wybrałam bardzo skrupulatnie.
Robienie takich list polecam Wam BARDZO. Moi bliscy od kilku lat obdarowują mnie głównie prezentami z listy, więc zawsze są to prezenty trafione. Co więcej – pozostali domownicy też już przejęli ten zwyczaj i ja też mogę kupować im dokładnie to, co sobie sami wybrali. Wiem też, że niektóre moje koleżanki lubią się moją listą inspirować i wyszukiwać na niej prezenty, które same chciałyby dostać. Cóż… w tym roku ta lista jest chyba nieco bardziej specyficzna – są na niej rzeczy dobrane dokładnie pode mnie i dopasowane do moich upodobań i zainteresowań. Nie jest to typowy „prezentownik”, który sprawdzi się u każdej kobiety. Ale też głęboko wierzę, że nadal można się nim zainspirować!

Zanim zacznę wszystko po kolei opisywać, to chciałam zaznaczyć, że po raz kolejny wykorzystałam stronę giftster.com do stworzenia listy i uważam, że jest to super narzędzie (i absolutnie nikt mi nie płaci za to, żeby je polecać!). Moja lista jest tu: www.giftster.com/gift/public/6i0A9/
I jeśli należycie do grona osób na tyle mi bliskich, żeby sprawiać mi jakiś urodzinowy prezent, to koniecznie zarezerwujcie daną rzecz, żeby inni wiedzieli, że już ktoś ją wybrał. Cały system jest tak sprytnie zrobiony, że ja (jako właściciel listy) nie widzę, które rzeczy zostały zarezerwowane, więc nadal element niespodzianki będzie zachowany!
No to zaczynamy!
- Zacznijmy od rzeczy najbardziej uniwersalnych, czyli kosmetyków. Zawsze na mojej liście pojawiają się perfumy i nadal uważam, że urodziny to świetna okazja, żeby je dostać! Po pierwsze zapach, który już się na mojej liście pojawiał, który miałam, który uważam za świetny i za którym tęsknię: GivenchyAnge ou Démon
- Drugi zapach to z kolei strzał w ciemno, ale ponieważ skupia się on wokół mojego ulubionego zapachu, czyli wanilii – stawiam, że będzie mi się podobał na 100%. Zwłaszcza że został zaprojektowany z myślą o warstwowaniu z innymi zapachami! KAYALI VANILLA | 28
- Idąc dalej kosmetycznym tropem – bardzo dawno nie kupowałam sobie cieni do powiek. I w tym roku bardzo mało się malowałam. I bardzo jestem gotowa, żeby to zmienić! Mini paletka cieni Naked 3 od Urban Decay ma wszystko, czego potrzebuję i wiem z doświadczenia, że bardzo będzie mi pasować.
- Tematem kosmetycznym jest też Beauty Blender – narzędzie, którego używam do nakładania podkładu od lat i z którego na pewno zawsze się ucieszę.
- Masło do ciała Wanilia i Dynia to kolejny strzał w ciemno, ale taki pewniak, który na pewno mi się spodoba. I którego na pewno będę używać, bo mój powrót „do siebie” obejmuje też miłe ciału wieczorne rytuały pielęgnacyjne.
- A jeśli już jesteśmy przy pielęgnacji i wieczornych rytuałach, to wymarzyłam sobie nową szczotkę do masażu ciała na sucho
- oraz mniejszą wersję specjalnie do masażu twarzy, który jest dla mnie teraz wyjątkowo ważny.
- Kolejny produkt to jedyny produkt z tej listy, który już mam! Bo w grudniu mam też zwyczaj kupowania sobie prezentów samodzielnie (bardzo ten zwyczaj polecam!). Dyfuzor olejków zapachowych. Chciałam taki mieć już dawno, a nie miałam na niego tak naprawdę specjalnego miejsca. Teraz (bo teraz – od kilku dni – mam cały pokój biurowo-pracowniany dla siebie) miejsce mam i to był jeden z pierwszych elementów upiększania tego miejsca i organizowania go pod siebie. Uważam, że w tej wersji jej po prostu prześliczny!
- Kolejna rzecz, której zakup bardzo długo odwlekałam, to roślinka. Begonia z liśćmi w kropki! Również teoretycznie nie było na nią miejsca. Teraz się znajdzie – choćby miała stać na moim biurku 🙂
- Tematem kwiatów możemy zaś gładko przejść do technologii. Kwiatowa „skórka” na obudowę laptopa marzy mi się od miesięcy i ciągle odwlekam ten zakup. A szkoda 🙂
- Kolejny technologiczny gadżet to matowa naklejka na ekran tabletu – żeby rysowanie i pisanie jak najbardziej przypominało doświadczenie z papierem.
- Kolejny gadżet technologiczny i zarazem najdroższa (niestety!) rzecz na mojej liście to dodatkowa lampa doświetlająca na biurko – aby moje filmy i lajwy były jeszcze piękniejsze.
- I jeszcze jeden tym razem niedrogi gadżet – precyzyjna waga elektroniczna. Taka lub inna – ważne, żeby była malutka i z miejscami po przecinku. Do odważania chińskich ziół (albo żywicy) idealna.
- I tu powoli wchodzimy w tematy rękodzielnicze. Farbki Gansai Tambi jak bumerang wracają na moją listę! Chyba w końcu będę sobie musiała je kupić 😀
- Dobrym pomysłem na prezent dla mnie zawsze jest bon na zakupy do ulubionego sklepu. Sklepem, w którym najbardziej regularnie (nie licząc zakupów spożywczych i aptek!) wydaję pieniądze jest sklep ZieloneKoty.pl. Taki prezent ucieszy mnie zawsze.
- Tematem rękodzielniczym, który w tym roku wciągnął mnie najbardziej były druty. Zdecydowanie zostaną ze mną na dłużej. Zrobiłam kilka czapek, kilka swetrów, dopiero się rozkręcam. Ale już udało mi się zrobić sweter, który jest moim najulubieńszym ciuchem ever. I dlatego pilnie potrzebuję specjalną misę na włóczkę – co by mi kłębki nie uciekały.
- Wymarzyłam sobie też książkę o robieniu na drutach, o której słyszałam bardzo pozytywne opinie.
- A skoro już jesteśmy przy ciepłych i przytulnych częściach garderoby, to zdecydowanie pragnę kolorowych skarpetek. W moim domu ja noszę najnudniejsze i najmniej kolorowe skarpetki. Warto to zmienić.
- Kolejną rzeczą na liście były śliczne kolczyki od Biżuteria Poly – niestety są chyba chwilowo niedostępne… Jednakże generalnie wiszące kolczyki najlepiej asymetryczne i z motywem księżyca lub/i gwiazdki – zawsze mnie ucieszą!
- Torebka. Zawsze na mojej liście jakaś się pojawia! Te z Mięty zachwycają mnie niezmiennie i wciąż odwlekam zakup. Obiecuję sama sobie, że jeśli w tym roku do mnie nie trafi, to kupię sobie taką na ten nowy rok 2022 i będę nosić z dumą 🙂
- Ostatnie 3 przedmioty wiążą się z kategorią piśmienniczą. Po raz kolejny bowiem próbuję wrócić do organizacji, bullet journallingu i list „to do”. I nawet mi się to udaje. I generalnie po latach zapisków elektronicznych – przyciąga mnie papier. I marzą mi się przeróżne zapiski. Stąd pomysł, żeby do mojego BuJo dołączył notes/zapiśnik/pamiętnik.
- A żeby pisanie było jeszcze przyjemniejsze – pióro.
- A do pióra przyda się atrament. Najlepiej w niestandardowym kolorze – na przykład cudownym fiolecie.