Dopadło mnie ostatnio zdecydowanie za dużo wszystkiego.
Pracy, wrażeń, emocji, spraw do załatwienia.
Złapałam się na tym, że tkwię w takim koszmarnie niewygodnym przyczajeniu. Jakby metalowe obręcze ściskały mi klatkę piersiową i nie pozwalały oddychać w pełni swobodnie. Jakby ktoś nagle kazał mi chodzić na palcach, uważać na każdym kroku i dusić w sobie emocje.
A przecież ja nie lubię niczego w sobie dusić
Nie umiem. Duszenie w sobie czegokolwiek prowadzi do wrzenia i nieuniknionego wybuchu. A ja nie lubię wybuchać. Nie chcę!
Od lat szukam w życiu harmonii, spokoju i zgody. Zakładam, że to proces, który się nigdy nie skończy – to szukanie. Nie da się (chyba?) znaleźć sposobu na ZEN i już w nim trwale zostać, bo okoliczności zmieniają się ciągle.
Ale widzę już, że idzie mi coraz lepiej, coraz szybciej, coraz sprawniej. Lata wprawy, a teraz jeszcze większa determinacja, a przede wszystkim coraz większa świadomość.
I tak testuję sobie ostatnio przeróżne sposoby na ZEN. Jest ich na pewno więcej, a ja jestem w fazie testowej – robię wszystko na raz i sprawdzam, co działa na mnie najlepiej. Ale z przyjemnością się z Tobą tym podzielę. Bo w sumie czemu nie. Ludzie mi mówią ostatnio, że czuć ode mnie dobrą energię… Może to działa? Może spróbuj i Ty?
- Wieczorne spotkania z przyjaciółmi – domowe, bezpieczne, ciepłe. Jak łatwo zapomnieć, ile przyjemności jest w takim zwykłym spędzaniu czasu razem. Bez knajp. Bez pośpiechu. Bez planu. Bez kelnera, barmana, tłumu ludzi i rachunku na koniec. Można coś ugotować, coś obejrzeć, rozmawiać na 5 tematów jednocześnie. Nic nie trzeba. Takie relacje lubię najbardziej.
- Rozmowy z ludźmi, z którymi nie rozmawiałam od lat. Pewnie to naprawdę jest tak, że nasza energia krąży w powietrzu i świat nam czasem sam z siebie daje to, czego nam potrzeba. A u mnie ostatnio stare znajomości nieco zaniedbane wypływają jakoś tak same z siebie. Właśnie wtedy, kiedy najbardziej są potrzebne. Lubię. Lubię to bardzo, że mogę z kimś nie gadać kilka lat, a potem rozmawiać jakby nigdy nic. Mam to od zawsze i chcę mieć.
- Spacery. Z kimś albo samotnie. Staram się w swoim zabieganiu znaleźć czas na to, żeby chodzić. Nawet jeśli to spacer z jednej pracy do drugiej… Bez planu. Bez okazji. Przy okazji nawet powiedziałabym. Wiosna temu sprzyja. Zamiast 4 przystanków tramwajem wybieram drogą na piechotę. Zamiast najkrótszej trasy – tę bardziej interesującą. Nawet jeśli miałabym się zmęczyć.
- Kreatywne warsztaty. O dziwo – prowadząc swoje warsztaty zapragnęłam także uczestniczyć w innych. Nie miałam tego wcześniej. Uważałam, że nie umiem tworzyć w towarzystwie. Ale zmieniam zdanie – bo to nie tylko okazja, żeby się nauczyć czegoś nowego, ale także bardzo dobry czas dla siebie – spędzony z innymi ludźmi – ciekawymi, interesującymi, kreatywnymi. To rozmowy. To wymiana doświadczeń. Tak, jak prowadzenie warsztatów nakręca mnie mega adrenaliną i cudownym poczuciem spełnienia, tak tworzenie pod czyjąś „kontrolą” przyniosło mi wyciszenie, spokój i rozmruczaną przyjemnie duszę. Za to wielkie dzięki za ostatnie warsztaty u Mirelli i Doroty. Było cudnie.
- Wdzięczność. Staram się nauczyć wdzięczności i skupienia na dniu dzisiejszym. Codziennie zapisuję sobie, co dobrego przyniósł dzień i jakie wyciągam z tego wnioski. Czasem błądzę, ale szybko wracam na dobry tor. I wyobraź sobie, że właśnie teraz dokładnie – w trakcie pisania tego punktu wydarzyło się coś cudownego i już się nie mogę doczekać wręcz tego wieczornego spisywania dobrych emocji. Tak ot. Grupowa rozmowa, zwykłe pytanie co tam u kogo i nagle bach jedno skojarzenie, wywołuje drugie, coś rzucone między wierszami okazuje się być ważne. I tak to. Dobra wymiana energii. Uwielbiam!
- Czytałam gdzieś ostatnio o takim procesie, że się człowiek stara wyzbyć złych myśli (trochę się to łączy z punktem poprzednim). Przez 10 dni – każdą negatywną myśl staram się przemienić w pozytywną – mam na to minutę. Jeśli się nie uda – licznik dni zeruję i zaczynam od początku. Cóż… Po pierwszych kilku dniach z umiarkowanymi sukcesami – wczoraj totalna porażka. Bardzo trudny dzień w pracy. Bardzo dużo trudnych emocji. Zniechęcenie. Więc dziś znów dzień 1. Ale wiesz co? Zauważyłam, że zaczyna już działać pewien automat – gdy tylko pojawia się zła myśl – potrafię się natychmiast automatycznie w środku „rozpromienić”. Trochę na siłę póki co oczywiście – ale chodzi o to, że to działa! Szalenie mi się to spodobało. Będę eksperymentować dalej.