A czy wiesz, że kiedyś dawno dawno temu za górami za lasami próbowałam swoich sił w decoupage’u? Ba. Jeszcze wcześniej w ręcznie robionej biżuterii. Generalnie rękodzieło jest mi bliskie i w większości pociągające.
No ale tym razem na tapecie decoupage – nasza wspólna przygoda zaczęła się jakieś 8-9 lat temu – w okresie moich scrapowych początków. Ale prawda jest taka, że zwyczajnie po prostu szybko mi się znudziło. Papier wydawał się dawać więcej możliwości, kartki i notesiki zajmowały mniej miejsca, a przede wszystkim scrapbooking i jego pochodne nie wymagały tak dużej ilości preparatów, jak decoupage… Zrobiłam dosłownie 3-4 prace i porzuciłam temat.
Oczywiście przez lata wiele mi się pozmieniało, zapałałam miłością do wszelkiego rodzaju mediów, a ostatnio też coraz częściej eksperymentuję z ozdabianiem drewnianych przedmiotów (to na pewno w dużej mierze dzięki współpracy ze sklepem Zielone Koty, bo tam drewnianych i sklejkowych cudów naprawdę nie brakuje).
No i właśnie – kilka dni temu odwiedziłam sklep osobiście i jak zwykle wyszłam po pierwsze z torbą zakupów, a po drugie z nowymi pomysłami i inspiracjami. Bardzo lubię te wizyty między innymi właśnie dlatego, że mam możliwość obejrzenia produktów na żywo, ale też porozmawiania z dziewczynami, obejrzenia przygotowanych przez nie prac, zobaczenia, jak dany produkt sprawuje się w praktyce.
I tak właśnie zupełnie „przypadkiem” zakochałam się w pewnej serwetce.
No i właśnie – kiedy zobaczyłam nowe przygotowane przez Mirellę koszyczki i gęsią wydmuszkę ozdobioną decoupage’m w sposób trochę nietypowy, bo z czarnym tłem – zachwyciłam się totalnie. Z czernią mi od dłuższego czasu bardzo po drodze. Kupiłam więc zapas kwiatowej serwetki i istnieje pewne ryzyko, że będę nią w najbliższym czasie ozdabiać wszystko, co mi wpadnie w ręce. Przez weekend powstały kwiatowe koszyczki, kwiatowy wpis w art-journalu i kwiatowe czarne serca, takie oto:
Och! Szalenie są mi bliskie. Duże wisi na mojej ścianie, na której powoli stopniowo zamieszkują kolejne twórcze gadżety, mniejsze zaś powędrowało do pewnego magicznego pudełka i czeka na lepszy czas.
Umówmy się – całość jest prościutka i nie ma tu jakiejś większej filozofii. A jednak jest coś tak pociągającego (dla mnie!) w tych delikatnych kwiatach na czarnym tle, że zwyczajnie nie mogę się przestać do nich uśmiechać. Może dlatego, że w mojej szafie wisi kilka sukienek w takie właśnie podobne kwiatowe wzory?
Daleko moim sercom do doskonałości jeszcze, ale też wcale do niej nie dążyłam. Podoba mi się ten lekko surowy, trochę podniszczony efekt.
I coś tak czuję, że w temacie decoupage nie powiedziałam jeszcze ostatniego słowa.