Girls!

Post o dziewczynach zacznijmy może od tego, że od kilkunastu lat pracuję głównie z mężczyznami. I lubię ten stan. W zasadzie zawsze dobrze dogadywałam się z mężczyznami, ceniłam sobie ich opinie, opanowanie i pewność siebie. Zazwyczaj przyjaźniłam się też z byłymi – tak po ludzku, kumpelsku, na zasadzie, że skoro kiedyś byliśmy sobie bliscy, to czemu po rozstaniu mielibyśmy udawać, że już się nie znamy? Odnoszę czasem wrażenie, że moje znajomości z facetami są prostsze – mało w nich pretensji i obrażania. Za to rozmowy ciekawe i rzadko o przysłowiowej dupie Maryni.
Czasem natomiast źle znoszę duże skupiska kobiet. Nie zrozum mnie źle…

Uwielbiam kobiety!

Czemu wspomniałam o pracy? Bo to ma ogromne znaczenie! Spędzam tam przecież większość mojego dnia. Wyobraź sobie kilkanaście lat pracy bez żadnych personalnych dramatów w firmie, bez ploteczek, bez obgadywania, bez tworzenia obozów, bez gadania o kosmetykach, dzieciach, ciuchach. Kilkanaście lat pracy we względnej ciszy… Wiem, że brzmi to jakbym strasznie oczerniała kobiety, ale jest w tym pewna prawidłowość – po kilku latach pracy w męskim towarzystwie zaczęłam dostrzegać ogromną różnicę przy spotkaniach z babkami. A różnica te leży niestety często w decybelach… i w ilości wypowiadanych słów, które może niekoniecznie zawsze potrzebują być wypowiedziane.. Paskudne przerysowanie i stereotyp, prawda? Zdaję sobie z tego sprawę. Tak samo jak i z faktu, że sama jestem kobietą i nie są mi obce różne typowo babskie zachowania. Patrzę na siebie dość samokrytycznie.

Żeby jednak było jasne – owszem – z kumplami chodzę na piwo i gadam na ciekawe tematy i lubię to bardzo. Ale też – nie mogłabym zdrowo funkcjonować bez kobiet.

Zawsze, gdy tak poważnie się zastanowię, to wychodzi mi, że właśnie kobiety są moją siłą. Trwają latami. Czasem od podstawówki!
A czasem krócej – pojawiają się na jakiś czas, a potem nasze drogi się rozchodzą. I to też jest ok. Nauczyłam się już, że nawet ważne znajomości (przyjaźnie?) nie muszą trwać wiecznie – czasem po prostu coś przestaje grać. To nie dramat! Choć w sumie od dawien dawna mam poczucie, że najfajniejsze znajomości w moim życiu to te, które bez szwanku potrafią przetrwać nawet kilkumiesięczne przerwy. Że można się przez jakiś czas nie spotykać, nie widzieć, nie mieć czasu czy potrzeby kontaktu, a potem spotkać się jakby nigdy nic i gadać bez rozdzielania włosa na czworo i analizowania czy ktoś się na kogoś obraził, czy może po prostu życie gna jak szalone i nie na wszystko zawsze mamy czas.

Jedno jest pewne – zawsze, gdy świat mi się wali na głowę, albo chociaż troszkę zaczyna się chylić ku upadkowi, to właśnie w kobietach znajduję swą deskę ratunku. Możemy być różne, możemy mieć różne poglądy, różne doświadczenia, różne sytuacje życiowe, ale jeśli trzeba – umiemy za sobą stanąć murem. W dzień i w środku nocy. Wiele mam w głowie takich wspomnień, które mnie wzruszają do guli w gardle. I są one właśnie z kobietami związane.

[Prawda jest taka, że nie kupiłam nic w h&m od lat, ale reklama mnie chwyciła za serce właśnie tym babskim klimatem – więc tu jest. Ale niekoniecznie w celach reklamowych]

Faceci są spoko. Zwykle pomogą, jak poprosisz. Czasem powiedzą coś miłego. Można z nimi pogadać rzeczowo i sensownie i jest spora szansa, że nigdy się nie pokłócicie, bo nie ma o co.

Ale też – żaden facet nie jest chyba w stanie sobie wyobrazić, jak to jest na przykład, kiedy w równiutkich kilkutygodniowych regularnych odstępach czasu przechodzisz nagle „bez powodu” od życiowej euforii, do stanu, w którym nagle wszyscy są brzydcy, głupi i drażniący i niestety ta reguła odnosi się także do samej Ciebie (Tak – hormony potrafią mi nieźle dowalić i nie ma w tym nic złego, ani wstydliwego. Lepiej zdawać sobie z tego sprawę i mówić o tym głośno, niż udawać, że tak nie jest. Tak przynajmniej uważam ja.). Albo jak to jest, kiedy boisz się, że bez niego nie dasz sobie rady. Finansowo, organizacyjnie, życiowo, bo przecież kto się zajmie tym pająkiem, kto wniesie szafę na czwarte piętro, kto naprawi komputer. I kiedy myślisz sobie, że za cholerę nie dasz rady, że koniec, dół i mogiła, to zwykle okazuje się, że te laski – te wyjątkowe, co je znasz od zawsze, albo od niedawna – że one mówią “nie ma sprawy”. I że wszystko się da załatwić i zorganizować. Że czasem wystarczy butelka wina i dobre lody. A czasem godzina czy dwie rozmowy. Czasem wystarczy tylko się wygadać i żeby ktoś posłuchał i powiedział „rozumiem Cię”.

Bo przecież tak naprawdę i tak większość decyzji podejmujesz sama i sama rozwiązujesz swoje problemy. Ale dobrze jest wiedzieć, że jest obok ktoś, kto wysłucha, zrozumie i nie wyśmieje. I nie powie „te wasze babskie problemy”.

A jak już masz takie osoby, to masz dużo szczęścia. I nie musi to być ta jedna jedyna, czy też jedna paczka, stały skład. Ważne, żeby mieć do kogo zadzwonić w nocy, jak musisz jechać na pogotowie, albo gdy nagle kończy się świat. Albo gdy boisz się czegoś tak bardzo, że codziennie budzisz się w nocy i gapisz w sufit. Albo gdy po prostu nagle Ci się przypomni coś śmiesznego, co koniecznie musisz jej opowiedzieć.

Jeśli masz takie osoby w swoim życiu, to szafę na czwarte piętro wniesiesz z nimi, choćby i w kawałkach. A na pewno znajdzie się i taka, co bez problemu ogarnie problemy z komputerem, telewizorem czy telefonem. I taka co upiecze coś pysznego i przyniesie tak po prostu. I taka, co nie pogardzi Tobą nigdy, nawet jak jej opowiesz o najbardziej żenujących akcjach ze swojego życia.

Moim zdaniem kobiety mają w sobie wielką magiczną moc. A gdy trzymają się razem, to ta moc potrafi się kumulować!

No to jeszcze scrap

Jako ilustracja tego jakże naładowanego emocjami tekstu – scrap bardzo babski. Akwarele i stemple Studio Forty. A na zdjęciu moja przyjaciółka ze swoimi babkami. Girl power! Aż się prosiło o intensywne, radosne kolory. Ogromnie się cieszę, że mogłam tego scrapa dla niej zrobić.

Galeria