Z rzeczy, których być może o mnie nie wiecie – uwielbiam poznawać różne nowe produkty i techniki, natomiast często najpierw poznaję je oglądając filmiki w internecie, czytając, szukając, „robiąc doktorat” – jak mawia mój Ukochany. Bardzo często na tych poszukiwaniach się kończy. Mam świadomość, że doba ma tylko 24 godziny, mieszkanie nie ma ścian z gumy, a ja już i tak mam całkiem sporo pracy i zajęć dodatkowych. Staram się nie rzucać na rzeczy, które zainteresują mnie na chwilę, a później będą leżały niewykorzystane.
Czasem natomiast zdarza się tak, że taki „zapomniany” produkt czy technika powróci do mnie nagle i spontanicznie zdecyduję się jednak spróbować. Tak stało się na przykład z medium do pouringu. Z dużą fascynacją obejrzałam w necie setki filmików, na których ludzie zalewali płótna różnymi farbami – tworząc w ten sposób ciekawe abstrakcyjne wzory. Oglądałam porównania różnych produktów, różne techniki, różne efekty końcowe. Ale zawsze przerażał mnie bałagan, który temu wylewaniu towarzyszył. Jakieś duże konstrukcje, wanienki wręcz, farba ściekająca wszędzie – no i właśnie – duża ilość zmarnowanej farby… Odłożyłam ten pomysł na półkę z etykietką „fajne | nie teraz | może kiedyś”.
Ale – podczas niedawnej wycieczki do Berlina szwendałam się trochę po sklepach z materiałami artystycznymi (Cudownie było odwiedzić sklepy wielkości niemalże naszych sklepów budowlanych, których półki wypełnione były przeróżnymi rodzajami materiałów artystycznych…), przeglądałam różne produkty i nagle wpadło mi do koszyka medium do pouringu i – mimo że naprawdę próbowałam sobie wytłumaczyć, że nie ma sensu zagłębianie się w kolejną technikę – jakoś nie chciało z tego koszyka wyskoczyć.
W zeszły weekend przyszedł czas na eksperymenty! Przygotowałam sobie miejsce do pracy, sporo tabliczek z hdf-u od Artistiko (są duże, płaskie, sztywne i dobrze znoszą pracę z mediami, co tutaj było dość kluczowe – farby schły wiele godzin), wymieszałam farby i rozpoczęłam zabawę.
Ach! Wciągająca bardzo jest to technika. Najgorsze jest to, że jak się zacznie, to trudno przestać… Poniżej mniej więcej połowa z moich eksperymentów z jednego popołudnia…
Gdy farba wyschła i moje abstrakcyjne tabliczki były gotowe, dodałam już tylko proste czarne napisy – na tak bogatym tle nie chciałam już zbytnio kombinować ze skomplikowanym zdobieniem, czy warstwowymi ozdobami. Efekt jest ciekawy i coś czuję, że nie jest to moje ostatnie zdanie w tym temacie.










