Nie wiem jeszcze czy to kwestia wieku, punktu w życiu, rozwoju, zmian pór roku, smogu w powietrzu, zamknięcia w sobie czy wręcz przeciwnie – otwarcia. Niewątpliwym jednak jest, że czas jest przełomowy, mój świat zmienia się ostatnio jak w kalejdoskopie, a kolorowo migające kształty i układanki są równie kuszące, co przerażające. Na wszystko patrzę z kilku stron, dostrzegam kilka wymiarów i czasem nadmiar obserwacji zapiera mi dech w piersiach z zachwytu, ale też czasem sprawia, że mam ochotę wiać gdzie nogi poniosą – ze strachu.
Testuję sama siebie, wyznaczam kolejne cele, staram się przekraczać granice, których z jednej strony przekraczać wcale nie chcę, bo pozostanie w swojej strefie komfortu jest kuszące, a z drugiej strony czuję bardzo wyraźnie, że przekroczenie ich może dać mi dużo satysfakcji. I daje.
Nie zawsze jest łatwo
Dwa kroki w przód, jeden do tyłu – i tak w kółko.
Jestem mistrzem świata w wątpieniu w siebie. Znasz to?
A jednocześnie przecież lubię siebie BARDZO. Ba! Z roku na rok coraz bardziej.
Zastanawiam się wciąż, gdzie zaprowadzi mnie ten rok. Przyglądam się, jak powoli się rozwija. Wyczekuję już liści i zieleni. Szukam inspiracji. Otwieram się na nowe i daję sobie kopa w tyłek, nawet gdy mi się nie chce.
Po trzech tygodniach przerwy (i generalnie dość słabej motywacji ostatnimi czasy) wracam na siłownię, idę dzień po dniu – spodziewam się bólu, trudu, oporu, a tymczasem już pierwszego dnia endorfiny robią swoje i nadziwić się nie mogę, jakie to przyjemne… Jak miło jest przekraczać własne granice, mówić sobie – jeszcze 3 razy, jeszcze 5 minut, a może jeszcze 10. I jakie to miłe uczucie już po – kiedy człowiek idzie i czuje ciężar i napięcie mięśni, a jednocześnie tę niezwykłą lekkość. Dla mnie – osoby, która całe życie była ze sportem na bakier – to nadal zaskakujące odkrycie. Zimą odpuściłam trochę, męczyło mnie, nie mogłam złapać rytmu, a teraz właśnie poczułam, że ten zimowy marazm mija, że coś pękło, przeskoczyło, że trybiki wskoczyły na swoje miejsce i maszyneria powoli się rozkręca.
Od kilku miesięcy wnikliwie i systematycznie przepracowuję swoje emocje. I choć bywa nieprzyjemnie, to też odpowiedzi jest coraz więcej, a strachu coraz mniej, a nawet gdy mnie dopada, to szybciej znajduję sposoby, by go okiełznać.
To jedno z większych wyzwań, które sobie stawiam ostatnio – przestać się bać. Na wielu polach. Znaleźć w sobie odwagę, by próbować nowych rzeczy i nie zastanawiać się, czy wstyd, czy porażka, czy aby na pewno, a w ogóle to „co ludzie powiedzą”.
„There is freedom waiting for you,
on the breezes of the sky,
And you ask „What if I fall?”
Oh but my darling,
What if you fly?”
― Erin Hanson
Ten właśnie cytat miałam w głowie tworząc nową ofertę warsztatową. Lubię go – można go tak wspaniale dopasować do wielu płaszczyzn. Bo chcę, żeby te moje warsztaty były nie tylko o tym, jaka farba najlepsza, jaki tusz i jak trzymać pędzel. Zdecydowanie nie. Chcę, żeby były też o tym, żeby się nie bać, żeby próbować i jak znaleźć w sobie tę odwagę, siłę i SIEBIE. I przede wszystkim o tym, że radość tworzenia to doskonały balsam dla duszy. Czytaj dalej „Oh, but my darling…”