W czasie choroby księżniczki się nie nudzą

Whoa!

No takiego czerwca to jeszcze chyba nie miałam. Wiem, wiem – słońce, pogoda, lato prawie. A ja? Trzy tygodnie chorowania za mną, drugi antybiotyk i generalnie jakaś totalna masakra. Ale – być może rację ma D. – moja ostoja spokoju i dobrego humoru, gdy mówi mi, że mam teraz wakacje i że mój organizm sam w końcu głośno powiedział, że potrzebuje odpoczynku. Oj tak. Daaaaawno tak nie odpoczywałam jak ostatnio!

Ale – okazało się też, że jak człowiek tak siedzi uwięziony w domu, niczym ta księżniczka w wieży, i jak już trochę może znowu ruszyć ręką czy nogą, to może się w końcu zająć rzeczami, na które tak jakoś od dawna brakowało czasu.

Na przykład zrobić porządki w komputerze

Czy wiesz, że jestem mistrzem świata w zapychaniu komputera? Tysiące zapisanych plików, tysiące rozpoczętych projektów, programy instalowane na próbę, z których wcale nie korzystam, mailowe archiwa, do których nigdy nie zaglądam, miliony zapisanych zakładek, kilkadziesiąt otwartych stron w przeglądarce, notorycznie pootwieranych kilkanaście programów jednocześnie – to właśnie ja…
Nic więc dziwnego, że mój komputer od dawna już powoli, powoli, sukcesywnie tracił wigor. Bywają momenty, kiedy bezsensownie tracę czas, bo czekam pięć minut na uruchomienie programu, a każda kolejna operacja trwa trzy razy dłużej niż powinna. Wkurzało mnie to oczywiście setki razy, przeklinałam pod nosem, a jednak nic z tym nie robiłam.
Zatem teraz zebrałam się w sobie i rozpoczęłam porządki – zwolniłam praktycznie połowę miejsca na dysku, uporządkowałam programy, wyczyściłam historię mailową, rejestry i wprowadziłam zasadę, że w przeglądarce nie mogę mieć otwartych jednocześnie więcej niż 5 kart. Jeżeli trafiam na jakieś ciekawe artykuły, których nie chcę przegapić, ale nie mam czasu od razu ich przeczytać – zapisuję zakładki w specjalnym folderze. Zasada działa dopiero kilka dni, ale zdaje się działać. Zobaczymy! Z doświadczenia wiem, że właśnie takie małe systematyczne nawyki prowadzą do dużych zmian.

Znaleźć czas na czytanie

Nie ukrywam – moje życie bardzo często jest chaosem. Przez łączenie różnych zadań, kilku prac i czasem bardzo dziwnych godzin pracy – doprowadziłam mój „multitasking” do granic absurdu. Wielokrotnie łapię się na tym, że robię 5 rzeczy jednocześnie, co oczywiście nie wróży niczego dobrego. No ale tak właśnie mam. I coraz częściej zdaję sobie sprawę, że „nie mam czasu” usiąść w spokoju, zrelaksować się, poczytać. Sytuację częściowo ratują audiobooki, ale umówmy się – to nie to samo. Zwłaszcza że słuchanie audiobooków świetnie się u mnie sprawdza w podróży, natomiast w domu najczęściej nie mogę się opanować i zaraz zasiadam do scrapowania albo rysowania i automatycznie moja uwaga zostaje podzielona między kilka zadań.
Jakże więc miłą odmianą było w tych ostatnich tygodniach sięgnąć w spokoju po książkę, po gazetę (i po okulary… tak tak. starość nie radość i sięgam po nie coraz częściej…). Ba – zasnąć czytając książkę, obudzić się i czytać dalej! Bardzo to przyjemne!
Nie wiem jeszcze jak – ale zdecydowanie muszę przeorganizować swoje życie tak, żeby czas wolny na czytanie nie był rzadko dostępnym luksusem!

Ogarnąć - o co chodzi w Bullet Journal

Coś Ci wyznam – jestem beznadziejna w planowaniu. Te wszystkie plannery, bajery, to-do listy – kompletnie tego nie ogarniam. Oczywiście podobają mi się te wszystkie kolorowe plannery szalenie! I oczywiście kompletnie z nich nie korzystam… Znów wychodzą złe nawyki i mój „multitasking”. Wszystko w głowie, albo na karteczkach, albo w google docsach i zawsze 5 rzeczy jednocześnie. To nie jest dobra droga. To jest droga idealna do tego, żeby kiedyś w końcu oszaleć.
Oczywiście słyszałam o bujo już wcześniej i oczywiście teoretycznie wiedziałam mniej więcej, o co w nim chodzi i że Kasia często o nim mówi… Ale jakoś tak nie do końca miałam motywację, żeby się w ten temat  bardziej zagłębić.
Musiała przyjechać Justyna, pokazać mi swój notes, wytłumaczyć, że nie musi być ładny i powiedzieć, żebym sobie obejrzała 4 minutowy filmik na stronie bulletjournal.com. Podziałało. Mój notes póki co w niczym nie przypomina tych pinterestowych – pięknie ozdabianych, ilustrowanych i kolorowych. O nie. Póki co jest trochę koślawy, niezbyt piękny i bardzo monochromatyczny.
A już troszkę jakby działa. Poczułam motywację do działania – to już sporo.
A że przede mną nowe wyzwania i obowiązki – mam przeczucie, że może się sprawdzić. Trzymaj kciuki!

Nadrobić serialowe zaległości

Ha! No kto by pomyślał.
Otóż kiedyś oglądałam bardzo dużo seriali. Ciągle. A potem jakby przestałam. Teraz oglądam kompulsywnie – od czasu do czasu mnie coś wciągnie i potrafię pochłonąć kilka odcinków jednocześnie, ale zdarzają się całe tygodnie bez seriali.
No ale gdy człowiek już naprawdę jest chory tak, że tylko śpi i ruszyć ręką ani nogą nie może – wtedy okazuje się, że oglądanie seriali to jednak idealny sposób na przetrwanie dnia.
Może kiedyś napiszę coś więcej o tym, co lubię od lat, co polecam, a czego nie. Teraz jednak wyłącznie krótki przegląd tych ostatnich tygodni.

W końcu – z pewnym opóźnieniem – obejrzałam do końca finałowy sezon Girls:

 
Kiedy kilka lat temu oglądałam pierwszy sezon – czułam powiew świeżości, radość i miałam bardzo ciepłe skojarzenia. Cóż – przez tych kilka lat trochę ten powiew świeżości minął, bohaterki zaczęły mnie irytować coraz bardziej, a całość z fazy „o, mam tak samo!” przeszła w fazę „oj, jak dobrze, że tak nie mam”. Interesujący eksperyment. Zastanawiam się, czy serial stracił na wartości, czy to ja przez tych kilka lat się tak zmieniłam (a zmieniłam się niewątpliwie).
Wiedziałam jednak, że obejrzę do końca i cieszę się, ze to zrobiłam. O ile jednak są takie seriale, których koniec wprawia mnie w smutek i zadumę, o tyle tutaj poczułam przede wszystkim ulgę. Pewnie kiedyś jeszcze do tych dziewczyn wrócę, może zrobię sobie kiedyś maraton i obejrzę całość od początku, ale dalsze ich losy nie interesują mnie już kompletnie. Tak to bywa z babskimi przyjaźniami.

Big Little Lies – kolejne opóźnienie. Słyszałam, że fajny, wiedziałam, że wszyscy oglądali, kojarzyłam, że świetna obsada, a jednak do tej pory nie miałam czasu. Aż tu nagle czas się znalazł i zdecydowanie nie żałuję. Ciekawy klimat i sposób rozwijania historii. Mam nadzieję, że pogłoski o drugim sezonie okażą się prawdziwe.

 
Odkryty jakby przypadkiem – Casual. Taki niby niepozorny, nigdy o nim wcześniej nie słyszałam, a bardzo mi się spodobał i z łatwością wchłonęłam 2,5 sezonu. Jeśli lubisz lekko sarkastyczny humor, bardzo niedoskonałych bohaterów i historie dalekie od „happily ever after” – może  Tobie też się spodoba.


You Me Her
– kiedy kilka miesięcy temu oglądałam pierwszy sezon, miałam bardzo mieszane uczucia. Z jednej strony ciekawy pomysł, fajnie poprowadzona fabuła i wciągający klimat. A z drugiej strony wielokrotnie przyłapałam się na tym, że coś mi nie pasuje. Nie jest to serial jakichś bardzo wysokich lotów i mam wrażenie, że jego główny problem to fakt, że z jednej strony próbuje ostrożnie poruszać niełatwy i kontrowersyjny temat, a z drugiej trochę chce równoważyć to komediowymi wstawkami, ale nie są one zbyt przekonujące. Niemniej – wciągnął mnie, obejrzałam, ba – coś tam nawet we mnie poruszył, ale daleko mi było do zachwytu.
Kilka dni temu na Netflixie pojawił się drugi sezon, który oczywiście obejrzałam natychmiast i całkowcie upewniłam się co do swoich odczuć. Nadal trochę mnie ciekawi dokąd to wszystko zmierza, z przyjemnością obejrzę sezon trzeci, ale prawda jest taka, że dokładnie każde z trójki głównych bohaterów niesamowicie mnie wkurza. Naprawdę naprawdę ich nie cierpię… A to się nie zdarza praktycznie nigdy!
Uwielbiam natomiast postaci drugoplanowe. Jestem absolutnie zakochana w Carmen na przykład i bardzo się cieszę, że w drugim sezonie jej wątek został jakby rozszerzony. W zasadzie to z przyjemnością obejrzałabym serial o „nudnych” Carmen i Dave’ie. Ciekawe co powiedziałby na to Dr Freud.

 
Najważniejsze zostawiłam jednak na koniec!

Porządki w scrapowym kąciku

Cóż – umówmy się – organizacja i porządki, to nie są moje mocne strony. Pół roku temu pewnej soboty spontanicznie zorganizowałyśmy z Magdą nocne przemeblowanie podlewane winem, które wypadło bardzo korzystnie i wszystko było naprawdę super. Tyle że problem z moim twórczym kątem jest taki, że ciągle czegoś w nim przybywa, a ściany mimo moich zaklęć i czarów nie chcą się zmienić w gumowe. Ciągle więc gdzieś coś upycham, dokładam… Na okolicznych meblach rosną coraz większe kupki, a to z kolei dość negatywnie wpływa na mój proces twórczy. Nie ma bowiem nic bardziej wkurzającego niż ten moment, kiedy wiem, że chciałabym użyć tego czy tamtego, a nie mogę tego znaleźć, bo jest ukryte pod stertą innych rzeczy. Stertą, która w każdej chwili grozi zawaleniem…
I to właśnie uważam za największy sukces tych ostatnich tygodni – sterty zniknęły. Zastąpił je względny ład i porządek. Nie mam złudzeń – wiem, że ten stan nie będzie trwał wiecznie. Liczy się jednak to, że się udało i że mam już pomysł organizacyjny, który w przyszłości również powinien się sprawdzać.
Nagrałam nawet na ten temat wideło:

 
I to tyle ode mnie na poniedziałek. Całkiem sporo się nazbierało prawda?

A nie! Przepraszam przepraszam. W tak zwanym międzyczasie – między jedną chorobą a drugą – wpadałam na genialny pomysł, żeby zapisać się na warsztaty z szycia letnich sukienek, które to warsztaty odbywały się z pobliskim IKM.
Na warsztaty udałam się już co prawda z temperaturą powyżej 38, ale mimo tego sukienkę uszyłam. A jakże! Nie jestem z niej może jakoś przesadnie dumna. Wiem dokładnie, jakie ma niedociągnięcia i przede wszystkim – gdybym miała większy wybór, to na pewno wybrałabym inny materiał. Ale oznacza to mniej więcej tyle, że teraz muszę kupić materiał i uszyć swoją ulepszoną wersję już w domu. Wersja workowata podoba mi się średnio, ale z paskiem wygląda nawet nienajgorzej. Prawda?
(Znaczy wiesz – jak na pierwszy własnoręcznie uszyty ciuch. Uszyty na kolanie w dwie godziny… Myślę, że mogło być gorzej)

Film