Noooo… dwa dni przed Wigilią, to idealny czas na to, żeby się pochwalić tegoroczną produkcją kartek świątecznych. W zasadzie chyba już wewnętrznie się pogodziłam z tym, że kartek już raczej nie robię. Nie czuję takie potrzeby, nie czuję takiej formy i jakoś już tak jakby „wyrosłam” z nich, choć absolutnie nie twierdzę, że robienie kartek jest dziecinne. Ot – moja przygoda z papierowym rękodziełem zaczęła się 10 lat temu od kartek świątecznych właśnie i po tylu latach zwyczajnie ciągnie mnie w innych kierunkach.
Ale! Kartki świąteczne co roku robię dla zaprzyjaźnionych firm i to jest zupełnie inna kategoria. Nie ma tu czasu i środków na dopieszczanie każdej kartki przez dwie godziny, dbanie o to, żeby każda była inna i unikatowa. Wręcz przeciwnie! Chodzi o to, żeby były podobne, powtarzalne, stosunkowo łatwe do robienia, ale przy zachowaniu tego rękodzielniczego klimatu. Zupełnie inaczej pracuje się nad jedną kartką lub dajmy na to dziesięcioma, a inaczej gdy trzeba ich przygotować 100 czy 200. Wtedy nagle okazuje się, że każda banalna czynność typu tuszowanie brzegów, czy przyklejanie taśmy piankowej zajmuje czas liczony w godzinach, a rozłożenie pracy wymaga starannego planowania i pracowania partiami, bo przykładowo jednoczesne suszenie kilkudziesięciu pochlapanych farbą kartek wymaga całkiem sporo płaskiej przestrzeni, po której nikt nie chodzi…
Jest to swego rodzaju wyzwanie, ale tak naprawdę bardzo to lubię. Jest to zwykle czas nieco szalony i wyczerpujący, ale też jest coś „uroczego” w domu obsypanym brokatem, milionem ścinków i w tym dzikim szaleństwie w moich oczach. Tak przynajmniej próbuję sobie wmawiać…
No ale to już – wszystkie kartki rozesłane, na moje prywatne jak zwykle zabrakło czasu… Ostatnie tygodnie z wielu powodów były pełne biegu i nieoczekiwanych zwrotów akcji. Ale już za chwileczkę już za momencik siądę sobie w spokoju i będę odpoczywać. O!
A karteczki w tym roku wyglądały tak: