Kobieta pracująca

Któż nie pamięta genialnej Ireny Kwiatkowskiej w „Czterdziestolatku”? Podobno kobieta pracująca żadnej pracy się nie boi. Ja czasem się boję… przyznaję. W pracy zawodowej zdarza mi się to już na szczęście rzadko, ale owszem – czasem zadrżę niepewnie na myśl o zmianach. Boję się też trochę, gdy spadają na mnie obowiązki, których zwyczajnie nie lubię. Znasz to? Wierzę w kompetencje zawodowe. Mam naprawdę sporo cennych cech, które w pracy mogą się bardzo przydać… ale są też niestety zadania, do których kompletnie się nie nadaję, które mnie męczą, nużą i sprawiają, że mam ochotę natychmiast się teleportować gdzieś tam hen daleko… Wtedy faktycznie pojawia mi się czasem mini-strach.

W życiu prywatnym?

Mało jest prac domowych, których się boję. Niespecjalnie lubię zmywać naczynia, a moja mama nadal uważa, że jestem największą bałaganiarą na świecie… ale prawda jest taka, że w ostatnich latach poczyniłam w tym zakresie ogromne postępy. Zmywarka wciąż jest w planach na przyszłość, ale nie ustaję w wierze, że się spełni.
No – może jeszcze tylko z prądem nie chcę mieć nigdy do czynienia. A! I sprzątanie w ciemnej piwnicy pełnej pająków… tak – to mógłby być chyba mój limit wytrzymałości. Szczerze mówiąc – nigdy jeszcze nie byłam zmuszona tego sprawdzać. Na szczęście!

29458971805_3026c5407d_b
Ale tak w sumie – zdarzyło mi się w życiu mym niezbyt już krótkim własnoręcznie tapetować, kłaść kafelki, malować, wiercić, meble skręcać itp. itd. Może nie robiłam tego sama, może czasem byłam częścią zespołu, ale jednak prawda jest taka, że potrafię się zaangażować i korona mi z głowy nie spada. Tak tak, znów będę się chwalić! Że czyniłam remont, że jestem wszechstronnie utalentowana, że cekol, brud, farby, że aranżacja wnętrz. No… może jednak nie będę – wystarczy krótkie podsumowanie. Remont zakończony, a ja z początkowej ekscytacji pod tytułem „Wow, może powinnam zawodowo się zająć przeprowadzaniem remontów?”, przez bardzo krótką końcową fazę „Nigdy więcej już nie chcę wchodzić do tej zabójczej szafki”, przeszłam w miły stan relaksu i zen. Raz na kilka lat taki remont to fajna przygoda i na pewno w przyszłości będę miała więcej pewności siebie i wiary w to, że umiem i sobie poradzę. Ale chyba się cieszę, że się już skończył.

A w życiu artystyczno/scrapowym?

Dużo umiem. Naprawdę. Mam tego świadomość. Uwielbiam eksperymentować, nie boję się nowych produktów, nowych wyzwań, nowych plastycznych przygód. Jak mi się nie podoba jakiś papier na przykład – żaden problem – wszystko można przemalować. Nie lubię robić w kółko tego samego – bo mnie nudzi. Wolę szukać, odkrywać, czasem oczywiście błądzić…

Czemu więc nie prę do przodu bardziej?

Cóż – przede wszystkim dawno dawno temu przyjęłam założenie, że to ma być bardziej hobby niż obowiązek. Że praca zawodowa absorbuje mnie na tyle mocno, że nie mogę sobie pozwolić na to, żeby scrapowanie stało się dodatkowym ciężarem. Bo dodatkowe obowiązki to zawsze jednak dodatkowy ubytek czasu i pewien niewielki może, ale jednak stres. Czy umiem, czy zdążę, czy będzie się podobało?
Czas. Czas jest tu kluczowy – czy na nowe obowiązki będę miała czas?

Po drugie mam charakter kota, który lubi chodzić własnymi ścieżkami. Nie bez powodu moje współprace w scrapowym świecie/biznesie są takie, a nie inne. Zawsze wybieram miejsca, gdzie mam duże pole wolności. Gdzie nikt mi nie narzuca, co i jak mam robić. Gdzie to ja decyduję, co zrobię i na jakich materiałach będę pracować. Bo wolność to dla mnie radość, a odgórne zalecenia zdecydowanie podcinają mi skrzydła. Nie szukam na siłę – jakoś tak raczej „samo się”. Idę sobie swoją drogą i czasem napotykam na niej różnych ludzi, czasem o czymś pogadamy i potem z tego wykiełkuje coś więcej. Tak to się mniej więcej układa.

29424546746_6918b8a379_b

Właśnie minęło mi 6 lat współpracy ze sklepem scrapki.pl – 6 lat! Ogromny szmat czasu. Aż trudno mi sobie to wyobrazić – ile prac powstało przez ten czas, ile godzin przesiedziałam przy scrapowym biureczku, ile chwil zwątpienia (to rzadziej) i ekscytacji (to najczęściej) za mną. Na pewno nie byłoby to możliwe gdyby nie to, że zarówno Tusia (założycielka sklepu), jak i Marta (obecna właścicielka) są wyjątkowymi kobietami, które zdecydowanie pozwalają ludziom rozwijać skrzydła! Obie stały się ważnymi osobami w moim życiu i zarówno z jedną, jak i z drugą udało mi się wejść w fajną babską relację, otworzyć sobie wzajemnie (mam nadzieję!) całkiem nowe drzwi i możliwości. To jest naprawdę wspaniała współpraca, wspaniałe znajomości i strasznie jestem duma, że mi się to przydarzyło.

Design Team'y są bardzo fajną przygodą

[Jeśli jesteś spoza środowiska scrapowego – „Design Team” lub „Creative Team” to taki mini zespół projektowy – osoby, które w ramach współpracy z danym sklepem/producentem tworzą dla niego prace z wykorzystaniem dostępnych u niego materiałów]

Pamiętam doskonale swoją ekscytację, kiedy przytrafiały mi się te pierwsze zaproszenia do DT. I szczerze mówiąc – taka sama radość towarzyszy mi do dziś. Gdy pojawia się jakaś nowa wizja współpracy, to mam ochotę skakać z radości, że ktoś mi zaufał, docenił, uwierzył. To jest naprawdę wielka ogromna frajda. Ale nie zapominajmy o tym, że jest to też obowiązek. To jest współPRACA. Oznacza z jednej strony profity (darmowe gadżety, ekskluzywne znajomości, fejm, bogactwo i komplementy rzecz jasna), a z drugiej oczywiście oznacza też ten poświęcony czas, energię, zaangażowanie, materiały. I ja nie mówię, że to złe – w żadnym razie! Ja jedynie mówię, że mam tego świadomość i staram się mierzyć siły na zamiary.

I tak sobie myślę, że całkiem byłam w ostatnich miesiącach zadowolona, że poluzowało mi się trochę miejsce w scrapowym kalendarzu. Akurat w czasie, kiedy „prawdziwe życie” stało się zdecydowanie bardziej absorbujące, więc wszystko ułożyło się w zgrabną całość.

A jednak! Długo nie wytrzymałam… I tak oto – zaczynam właśnie nową współpracę. Sklep nazywa się Studio Forty i specjalizuje się przede wszystkim w świetnych zestawach stempli, ale ma też w ofercie naklejki, notesy i inne cuda. Jeśli kręcą Cię takie produkty – zobacz koniecznie. Podejrzewam, że się zachwycisz.

CT_FOTO_anai

I tu małe wyznanie – w ostatnich latach bardzo rzadko używałam stempli. W ogóle nie były mi potrzebne do życia. Wyprzedałam znaczną część swoich zapasów, coś tam oczywiście zostało, ale generalnie stemplowanie w moim wykonaniu zwykle oznacza jeden (czarny wodoodporny „StazOn”) tusz i niedokładne odbijanie stempli „z ręki”, tak by stały się niewyraźnym elementem tła.
Cóż mnie zatem podkusiło, żeby być częścią tego DT?
(Oprócz oczywiście tego, że było mi cholernie miło, że Mona mnie zaprosiła, więc pomyślałam sobie „Raz kozie śmierć”?)
Otóż wzory. Szalenie mi się te stemple podobają i pomyślałam sobie, że to może być super motywujące wyzwanie i okazja, żeby się trochę ze stemplami przeprosić 🙂

Pierwsza praca już powstała i jestem zadowolona bardzo i gotowa na więcej. Jak Ci się podoba?

29379265431_827c37004d_b29458971645_c753da42f9_b29170488110_f302afa302_b28834863974_6045b2609e_bP.S. Czuję ostatnio wiatr w żaglach i zbieram siły i odwagę na nowe zadania. I piszę o tym tutaj także po to, żeby mieć bat nad głową i motywację. Bo wiatr wa żaglach należy wykorzystać!

Obrazek